Updated books in repository.
[wolnelektury.git] / books / krasicki_satyry1_zona_modna.txt
1
2 -----
3 Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl/). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekę Narodową z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów BN.
4 Ten utwór nie jest chroniony prawem autorskim i znajduje się w domenie publicznej, co oznacza, że możesz go swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać.
5 Źródło:
6 -----
7
8 AUTOR: 
9 TYTUŁ: 
10
11
12
13
14
15
16 Ignacy Krasicki
17
18 Satyry, Część pierwsza
19
20 Żona modna
21
22
23
24
25
26
27         
28 „A ponieważ dostałeś, coś tak drogo cenił,
29 Winszuję, panie Pietrze, żeś się już ożenił”.
30 „Bóg zapłać”. „Cóż to znaczy? Ozięble dziękujesz,
31 Alboż to szczęścia swego jeszcze nie pojmujesz?
32 Czyliż się już sprzykrzyły małżeńskie ogniwa?”
33 „Nie ze wszystkim, luboć to zazwyczaj tak bywa,
34 Pierwsze czasy cukrowe”. „Toś pewnie w goryczy?”
35 „Jeszczeć!” „Bracie, trzymaj więc, coś dostał w zdobyczy!
36 Trzymaj skromnie, cierpliwie, a milcz tak jak drudzy,
37 Co to swoich małżonek uniżeni słudzy,
38 Z tytułu ichmościowie, dla oka dobrani,
39 A jejmość tylko w domu rządczyna i pani.
40 Pewnie może i twoja?” „Ma talenta śliczne:
41 Wziąłem po niej w posagu cztery wsie dziedziczne,
42 Piękna, grzeczna, rozumna”. „Tym lepiej”. „Tym gorzej.
43 Wszystko to na złe wyszło i zgubi mnie wsporzej;
44 Piękność, talent wielkie są zaszczyty niewieście,
45 Cóż po tym, kiedy była wychowana w mieście”.
46 „Alboż to miasto psuje?” „A któż wątpić może?
47 Bogdaj to żonka ze wsi!” „A z miasta?” „Broń Boże!
48 Źlem tuszył, skorom moją pierwszy raz obaczył,
49 Ale żem to, co postrzegł, na dobre tłumaczył,
50 Wdawszy się już, a nie chcąc dla damy ohydy,
51 Wiejski Tyrsys, wzdychałem do mojej Filidy.
52 Dziwne były jej gesta i misterne wdzięki,
53 A nim przyszło do ślubu i dania mi ręki,
54 Szliśmy drogą romansów, a czym się uśmiéchał,
55 Czym się skarżył, czy milczał, czy mówił, czy wzdychał,
56 Widziałem, żem niedobrze udawał aktora,
57 Modna Filis gardziła sercem domatora.
58 I ja byłbym nią wzgardził; ale punkt honoru,
59 A czego mi najbardziej żal, ponęta zbioru,
60 Owie wioski, co z mymi graniczą, dziedziczne,
61 Te mnie zwiodły, wprawiły w te okowy śliczne.
62 Przyszło do intercyzy. Punkt pierwszy: że w mieście
63 Jejmość przy doskonałej francuskiej niewieście,
64 Co lepiej (bo Francuzka) potrafi ratować,
65 Będzie mieszkać, ilekroć trafi się chorować.
66 Punkt drugi: chociaż zdrowa czas na wsi przesiedzi,
67 Co zima jednak miasto stołeczne odwiedzi.
68 Punkt trzeci: będzie miała swój ekwipaż własny.
69 Punkt czwarty: dom się najmie wygodny, nieciasny,
70 To jest apartamenta paradne dla gości,
71 Jeden z tyłu dla męża, z przodu dla jejmości.
72 Punkt piąty: a broń Boże! — Zląkłem się. A czego?
73 »Trafia się — rzekli krewni — że z zdania wspólnego
74 Albo się węzeł przerwie, albo się rozłączy!«
75 »Jaki węzeł?« »Małżeński«. Rzekłem: »Ten śmierć kończy«.
76 Rozśmieli się z wieśniackiej przytomni prostoty.
77 I tak płacąc wolnością niewczesne zaloty,
78 Po zwyczajnych obrządkach rzecz poprzedzających
79 Jestem wpisany w bractwo braci żałujących.
80 Wyjeżdżamy do domu. Jejmość w złych humorach:
81 »Czym pojedziem?« »Karetą«. »A nie na resorach?«
82 Daliż ja po resory. Szczęściem kasztelanic,
83 Co karetę angielską sprowadził z zagranic,
84 Zgrał się co do szeląga. Kupiłem. Czas siadać.
85 Jejmość słaba. Więc podróż musiemy odkładać.
86 Zdrowsza jejmość. Zajeżdża angielska karéta.
87 Siada jejmość, a przy niej suczka faworyta.
88 Kładą skrzynki, skrzyneczki, woreczki i paczki,
89 Te od wódek pachnących, tamte od tabaczki,
90 Niosą pudło kornetów, jakiś kosz na fanty;
91 W jednej klatce kanarek, co śpiewa kuranty,
92 W drugiej sroka, dla ptaków jedzenie w garnuszku,
93 Dalej kotka z kocięty i mysz na łańcuszku.
94 Chcę siadać, nie masz miejsca; żeby nie zwlec drogi,
95 Wziąłem klatkę pod pachę, a suczkę na nogi.
96 Wyjeżdżamy szczęśliwie, jejmość siedzi smutna,
97 Ja milczę, sroka tylko wrzeszczy rezolutna.
98 Przerwała jejmość myśli: »Masz waćpan kucharza?«
99 »Mam, moje serce«. »A pfe, koncept z kalendarza,
100 Moje serce! Proszę się tych prostactw oduczyć!«
101 Zamilkłem. Trudno mówić, a dopieroż mruczyć.
102 Więc milczę. Jejmość znowu o kucharza pyta.
103 »Mam, mościa dobrodziejko«. »Masz waćpan stangréta?«
104 »Wszak nas wiezie«. »To furman. Trzeba od parady
105 Mieć inszego. Kucharza dla jakiej sąsiady
106 Możesz waćpan ustąpić«. »Dobry«. »Skąd?« »Poddany«.
107 »To musi być zapewne nieoszacowany,
108 Musi dobrze przypiekać reczuszki, łazanki,
109 Do gustu pani wojskiej, panny podstolanki.
110 Ustąp go waćpan; przyjmą pana Matyjasza,
111 Może go i ksiądz pleban użyć do kiermasza.
112 A pasztetnik?« »Umiałci i pasztety robić«.
113 »Wierz mi waćpan, jeżeli mamy się sposobić
114 Do uczciwego życia, weźże ludzi zgodnych,
115 Kucharzy cudzoziemców, pasztetników modnych,
116 Trzeba i cukiernika. Serwis zwierściadlany
117 Masz waćpan i figurki piękne z porcelany?«
118 »Nie mam«. »Jak to być może? Ale już rozumiem
119 I lubo jeszcze trybu wiejskiego nie umiem,
120 Domyślam się. Na wety zastawiają półki,
121 Tam w pięknych piramidach krajanki, gomółki,
122 Tatarskie ziele w cukrze, imbier chiński w miodzie,
123 Zaś ku większej pociesze razem i wygodzie
124 W ładunkach bibułowych kmin kandyzowany,
125 A na wierzchu toruński piernik pozłacany.
126 Szkoda mówić, to pięknie, wybornie i grzecznie,
127 Ale wybacz mi waćpan, że się stawię sprzecznie.
128 Jam niegodna tych parad, takiej wspaniałości«.
129 Zmilczałem, wolno było żartować jejmości.
130 Wjeżdżamy już we wrota, spojźrzała z karety:
131 »A pfe, mospanie! parkan, czemu nie sztakiety?«
132 Wysiadła, a z nią suczka i kotka, i myszka;
133 Odepchnęła starego szafarza Franciszka,
134 Łzy mu w oczach stanęły, jam westchnął. W drzwi wchodzi.
135 »To nasz ksiądz pleban!« »Kłaniam«. Zmarszczył się dobrodziéj.
136 »Gdzie sala?« »Tu jadamy«. »Kto widział tak jadać!
137 Mała izba, czterdziestu nie może tu siadać«.
138 Aż się wezdrgnął Franciszek, skoro to wyrzekła,
139 A klucznica natychmiast ze strachu uciekła.
140 Jam został. Idziem dalej. »Tu pokój sypialny«.
141 »A pokój do bawienia?« »Tam gdzie i jadalny«.
142 »To być nigdy nie może! A gabinet?« »Daléj.
143 Ten będzie dla waćpani, a tu będziem spali«.
144 »Spali? Proszę, mospanie, do swoich pokojów.
145 Ja muszę mieć osobne od spania, od strojów,
146 Od książek, od muzyki, od zabaw prywatnych,
147 Dla panien pokojowych, dla służebnic płatnych.
148 A ogród?« »Są kwatery z bukszpanu, ligustru«.
149 »Wyrzucić! Nie potrzeba przydatniego lustru.
150 To niemczyzna. Niech będą z cyprysów gaiki,
151 Mruczące po kamyczkach gdzieniegdzie strumyki,
152 Tu kiosk, a tu meczecik, holenderskie wanny,
153 Tu domek pustelnika, tam kościół Dyjanny.
154 Wszystko jak od niechcenia, jakby od igraszki,
155 Belwederek maleńki, klateczki na ptaszki,
156 A tu słowik miłośnie szczebioce do ucha,
157 Synogarlica jęczy, a gołąbek grucha,
158 A ja sobie rozmyślam pomiędzy cyprysy
159 Nad nieszczęściem Pameli albo Heloisy...«
160 Uciekłem, jak się jejmość rozpoczęła zżymać,
161 Już też więcej nie mogłem tych bajek wytrzymać.
162 Uciekłem. Jejmość w rządy. Pełno w domu wrzawy,
163 Trzy sztafety w tygodniu poszło do Warszawy;
164 W dwa tygodnie już domu i poznać nie można.
165 Jejmość w planty obfita, a w dziełach przemożna,
166 Z stołowej izby balki wyrzuciwszy stare,
167 Dała sufit a na nim Wenery Ofiarę.
168 Już alkowa złocona w sypialnym pokoju,
169 Gipsem wymarmurzony gabinet od stroju.
170 Poszły słojki z apteczki, poszły konfitury,
171 A nowym dziełem kunsztu i architektury
172 Z półek szafy mahoni, w nich książek bez liku,
173 A wszystko po francusku; globus na stoliku,
174 Buduar szklni się złotem, pełno porcelany,
175 Stoliki marmurowe, zwierściadlane ściany.
176 Zgoła przeszedł mój domek warszawskie pałace,
177 A ja w kącie nieborak, jak płaczę, tak płaczę.
178 To mniejsza, lecz gdy hurmem zjechali się goście,
179 Wykwintne kawalery i modne imoście,
180 Bal, maszki, trąby, kotły, gromadna muzyka,
181 Pan szambelan za zdrowie jejmości wykrzyka,
182 Pan adiutant wypija moje stare wino,
183 A jejmość, w kącie siedząc z panią starościną,
184 Kiedy się ja uwijam jako jaki sługa,
185 Coraz na mnie pogląda, śmieje się i mruga.
186 Po wieczerzy fajerwerk. Goście patrzą z sali;
187 Wpadł szmermel między gumna, stodoła się pali.
188 Ja wybiegam, ja gaszę, ratuję i płaczę,
189 A tu brzmią coraz głośniej na wiwat trębacze.
190 Powracam zmordowany od pogorzeliska,
191 Nowe żarty, przymówki, nowe pośmiewiska.
192 Siedzą goście, a coraz więcej ich przybywa,
193 Przekładam zbytni ekspens, jejmość zapalczywa
194 Z swoimi czterma wsiami odzywa się dwornie.
195 »I osiem nie wystarczy« — przekładam pokornie.
196 »To się wróćmy do miasta«. Zezwoliłem, jedziem;
197 Już tu od kilku niedziel zbytkujem i siedziem.
198 Już... ale dobrze mi tak, choć frasunek bodzie,
199 Cóż mam czynić? Próżny żal, jak mówią, po szkodzie”.
200
201
202
203