Fixed importing books.
[wolnelektury.git] / books / lesmian_w_malinowym_chrusniaku.txt
1
2 -----
3 Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl/). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekę Narodową z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów BN.
4 Ten utwór nie jest chroniony prawem autorskim i znajduje się w domenie publicznej, co oznacza, że możesz go swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać.
5 Źródło:
6 -----
7
8 AUTOR: 
9 TYTUŁ: 
10
11
12   
13
14
15
16
17
18 Bolesław Leśmian
19
20 W malinowym chruśniaku
21
22
23
24
25
26
27
28 W malinowym chruśniaku, przed ciekawych wzrokiem
29 Zapodziani po głowy, przez długie godziny
30 Zrywaliśmy przybyłe tej nocy maliny.
31 Palce miałaś na oślep skrwawione ich sokiem.
32
33 Bąk złośnik huczał basem, jakby straszył kwiaty,
34 Rdzawe guzy na słońcu wygrzewał liść chory,
35 Złachmaniałych pajęczyn skrzyły się wisiory,
36 I szedł tyłem na grzbiecie jakiś żuk kosmaty.
37
38 Duszno było od malin, któreś, szepcząc, rwała,
39 A szept nasz tylko wówczas nacichał w ich woni,
40 Gdym wargami wygarniał z podanej mi dłoni
41 Owoce, przepojone wonią twego ciała.
42
43 I stały się maliny narzędziem pieszczoty
44 Tej pierwszej, tej zdziwionej, która w całym niebie
45 Nie zna innych upojeń, oprócz samej siebie,
46 I chce się wciąż powtarzać dla własnej dziwoty.
47
48 I nie wiem, jak się stało, w którym okamgnieniu,
49 Żeś dotknęła mi wargą spoconego czoła,
50 Porwałem twoje dłonie — oddałaś w skupieniu,
51 A chruśniak malinowy trwał wciąż dookoła.
52
53
54
55 **********
56
57
58
59 Śledzą nas... Okradają z ścieżek i ustroni,
60 Z trudem przez nas wykrytych. Gniew nasz w słońcu pała!
61 Spieszno nam do łez szczęścia, do tchów naszych woni,
62 Chcemy pieszczot próbować, poznawać swe ciała.
63
64 Więc na przekór przeszkodom źrenicą bezradną
65 Chłoniemy się nawzajem, niby dwa bezdroża,
66 A, gdy powiek znużonych kotary opadną,
67 Czujemy, żeśmy wyszli z uścisków i z łoża.
68
69 Nikt tak nigdy nie patrzał, nie bywał tak blady,
70 I nikt do dna rozkoszy ciałem tak nie dotarł,
71 I nie nurzał swych pieszczot bezdomnej gromady
72 W takim łożu, pod strażą takich czujnych kotar!
73
74
75
76 **********
77
78
79
80 Taka cisza w ogrodzie, że się jej nie oprze
81 Żaden szelest, co chętnie taje w niej i ginie.
82 Czerwieniata wiewiórka skacze po sośninie,
83 Żółty motyl się chwieje na złotawym koprze.
84
85 Z własnej woli, ze śpiewnym u celu łoskotem
86 Z jabłoni na murawę spada jabłko białe,
87 Łamiąc w drodze kolejno gałęzie spróchniałe,
88 Co w ślad za nim — spóźnione — opadają potem.
89
90 Chwytasz owoc, zanurzasz w nim zęby na zwiady
91 I podajesz mym ustom z miłosnym pośpiechem,
92 A ja gryzę i chłonę twoich zębów ślady,
93 Zębów, które niezwłocznie odsłaniasz ze śmiechem.
94
95
96
97 **********
98
99
100
101 Hasło nasze ma dla nas swe dzieje tajemne:
102 Lampa, gdy noc już zdąży świat mrokiem owionąć,
103 Winna zgasnąć w tej szybie, a w tamtej zapłonąć.
104 Na znak ten oddech tracę. Już schody są ciemne.
105
106 Czekasz z dłonią na klamce i, gdy drzwi otwiera,
107 Tulę tę dłoń, co jeszcze ma chłód klamki w sobie,
108 A ty w zamian przyciskasz moje ręce obie
109 Do serca, które zawsze u drzwi obumiera.
110
111 Wchodzę ciszkiem, jak gdyby krok każdy knuł zbrodnię,
112 Między sprzęty, co dla mnie są sprzętami czarów.
113 Sama ścielesz swe łóżko według swych zamiarów,
114 By szczęściu i pieszczotom było w nim wygodnie.
115
116 I zazwyczaj dopóty milczymy oboje,
117 Dopóki nie dopełnisz podjętego trudu.
118 Ileż w dłoniach twych pieczy, miłości i cudu!
119 Kocham je, kocham za to, że piękne, że twoje.
120
121
122
123 **********
124
125
126
127 Zazdrość moja bezsilnie po łożu się miota:
128 Kto całował twe piersi, jak ja, po kryjomu?
129 Czy jest wśród twoich pieszczot choć jedna pieszczota,
130 Której, prócz mnie, nie dałaś nigdy i nikomu?
131
132 Gniewu mego łza twoja wówczas nie ostudzi!
133 Poniżam dumę ciała i uczuć przepychy,
134 A ty mi odpowiadasz, żem marny i lichy,
135 Podobny do tysiąca obrzydłych ci ludzi.
136
137 I wymykasz się naga. W przyległym pokoju
138 We własnym się po chwili zaprzepaszczasz łkaniu,
139 I wiem, że na skleconym bezładnie posłaniu
140 Leżysz, jak topielica na twardym dnie zdroju.
141
142 Biegnę tam. Łkania milkną. Cisza, niby w grobie.
143 Zwinięta, na kształt węża, z bólu i rozpaczy
144 Nie dajesz znaku życia — jeno konasz raczej,
145 Aż znienacka za dłoń mię pociągasz ku sobie.
146
147 Jakże łzami przemokłą, znużoną po walce
148 Dźwigam z nurtów pościeli w ramiona obłędne!
149 A nóg twych rozemknione pieszczotami palce
150 Jakże drogie mym ustom i jakże niezbędne!
151
152
153
154 **********
155
156
157
158 Z dłońmi tak splecionymi, jakbyś, klęcząc, spała,
159 W niedostępne mym oczom wpatrzona widzenie,
160 Płaczesz przez sen i wstrząsem wylękłego ciała
161 Błagasz o nagłą pomoc, o rychłe zbawienie.
162
163 Jeszcze płaczu niesytą do piersi cię tulę
164 A ty goisz się we mnie, niby lgnąca rana,
165 A ja płacz twój całuję, biodra i kolana
166 I ramię i zsuniętą z ramienia koszulę.
167
168 Lecz, karmiony ust twoich spłakanym oddechem,
169 Nie pytam o treść widzeń. Dopiero z porania
170 Zadaję ciemną nocą tłumione pytania.
171 Odpowiadasz bezładnie — ja słucham z uśmiechem.
172
173
174
175 **********
176
177
178
179 Wyszło z boru ślepawe, zjesieniałe zmrocze,
180 Spłodzone samo przez się w sennej bezzadumie.
181 Nieoswojone z niebem patrzy w podobłocze
182 I węszy świat, którego nie zna, nie rozumie.
183
184 Swym cielskiem kostropatym kąpie się w kałuży,
185 Co nęci, jak ożywczych jadów pełna misa,
186 Czołgliwymi mackami krew z kwiatów wysysa
187 I ciekliną swych mętów po ziemi się smuży.
188
189 Zwierzę, co trwać nie zdoła zbyt długo na świecie,
190 Bo wszystko wokół tchnieniem zatruwa i gasi,
191 Lecz, gdy ty białą dłonią głaszczesz je po grzbiecie,
192 Ono, mrucząc, do stóp twych korzy się i łasi.
193
194
195
196 **********
197
198
199
200 Czasami mojej ślepej posłuszny ochocie
201 Pragnę w tobie mieć czujną na byle skinienie
202 Sługę, co pieszczotami gasi me pragnienie,
203 A ty jesteś tak zmyślna i zwinna w pieszczocie!
204
205 Gdy twój warkocz, jak w słońcu wybujałe ziele,
206 Tchem rozwartych ogrodów mą duszę owionie,
207 Głowę twą, niby puchar, ujmuję w swe dłonie
208 I wargami w ślad dreszczu prowadzę po ciele.
209
210 I raduję się, śledząc tę wargę, jak zmierza
211 Do mej piersi kosmatej, widnej w niedomroczu,
212 W której marzę pierś w lesie ryczącego zwierza
213 I staram się, gdy pieścisz, nie tracić go z oczu.
214
215
216
217 **********
218
219
220
221 Ty pierwej mgły dosięgasz, ja za tobą w ślady
222 Zdążam, by się w tym samym zaprzepaścić lesie,
223 I, tropiąc twoją bladość, sam się staję blady,
224 I, zdybawszy twój bezkres, sam ginę w bezkresie.
225
226 A potem wzieram w oczy, by zgadnąć, czy dość ci
227 Omdlenia, co się nogom udziela, jak szczęście,
228 I twe dłonie, jak w pąki, mnę w zdrobniałe pięście,
229 By się w nich docałować twych chrząstek i kości.
230
231 A one wypukleją na dłoni przegibie,
232 Niby pestki owoców, zróżowionych znojem,
233 I nieśmiałym do ust mych garną się wyrojem,
234 Zatajone w swej ciepłej od pieszczot siedzibie.
235
236 Ich dotyk budzi wzruszeń zaniedbanych krocie,
237 A ty, tuląc je w warg mych rozrzewnioną ciszę,
238 Dziecinniejesz w uścisku, malejesz w pieszczocie,
239 Chwila — a już cię do snu z lat dawnych kołyszę.
240
241
242
243 **********
244
245
246
247 Zazdrośnicy daremnie chcą pochlebić pierwsi
248 Czarom, skrytym w twym ciele z moją o nich wiedzą!
249 Oczy, co się rzęsami nie tknęły twych piersi,
250 Czyliż pustym domysłem te czary wyśledzą?
251
252 Kto w chwili pocałunków nie zagrzał swej dłoni
253 Na twych bioder nawrzałej żądzą przegięcinie,
254 Nie potrafi określić upojeń tej woni,
255 Co z ciebie, jako z róży, snem potartej, płynie.
256
257 Kto ustami w nóg twoich nie wdumał się dreszcze,
258 Nigdy dość nie wysłowi twych oczu omdlenia,
259 A choćby je dzień cały badał bez wytchnienia,
260 Nie wypatrzy z nich tego, co ja z nich wypieszczę!
261
262
263
264 **********
265
266
267
268 Zmienionaż po rozłące? O, nie, niezmieniona!
269 Lecz jakiś kwiat z twych włosów zbiegł do stóp ołtarzy,
270 A, choć brak tego zbiega nie skalał twej twarzy,
271 Serce me w tajemnicy przed twym sercem kona...
272
273 Dusza twoja śmie marzyć, że, w gwiezdne zamiecie
274 Wdumana, będzie trwała raz jeszcze i jeszcze, —
275 Lecz ciało? Któż pomyśli o nim we wszechświecie,
276 Prócz mnie, co tak w nie wierzę i kocham i pieszczę?
277
278 I gdy ty, szepcząc słowa, w ust zrodzone znoju,
279 Dajesz pieszczotom ujście w tym szepcie, co pała,
280 Ja, zamilkły wargami u piersi twych zdroju,
281 Modlę się o twojego nieśmiertelność ciała.
282
283
284
285
286
287