Removed txt book files from repository.
[wolnelektury.git] / books / krasicki_satyry1_zona_modna.txt
diff --git a/books/krasicki_satyry1_zona_modna.txt b/books/krasicki_satyry1_zona_modna.txt
deleted file mode 100644 (file)
index 1b095f2..0000000
+++ /dev/null
@@ -1,203 +0,0 @@
-
------
-Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl/). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekę Narodową z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów BN.
-Ten utwór nie jest chroniony prawem autorskim i znajduje się w domenie publicznej, co oznacza, że możesz go swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać.
-Źródło:
------
-
-AUTOR: 
-TYTUŁ: 
-
-
-
-
-
-
-Ignacy Krasicki
-
-Satyry, Część pierwsza
-
-Żona modna
-
-
-
-
-
-
-       
-„A ponieważ dostałeś, coś tak drogo cenił,
-Winszuję, panie Pietrze, żeś się już ożenił”.
-„Bóg zapłać”. „Cóż to znaczy? Ozięble dziękujesz,
-Alboż to szczęścia swego jeszcze nie pojmujesz?
-Czyliż się już sprzykrzyły małżeńskie ogniwa?”
-„Nie ze wszystkim, luboć to zazwyczaj tak bywa,
-Pierwsze czasy cukrowe”. „Toś pewnie w goryczy?”
-„Jeszczeć!” „Bracie, trzymaj więc, coś dostał w zdobyczy!
-Trzymaj skromnie, cierpliwie, a milcz tak jak drudzy,
-Co to swoich małżonek uniżeni słudzy,
-Z tytułu ichmościowie, dla oka dobrani,
-A jejmość tylko w domu rządczyna i pani.
-Pewnie może i twoja?” „Ma talenta śliczne:
-Wziąłem po niej w posagu cztery wsie dziedziczne,
-Piękna, grzeczna, rozumna”. „Tym lepiej”. „Tym gorzej.
-Wszystko to na złe wyszło i zgubi mnie wsporzej;
-Piękność, talent wielkie są zaszczyty niewieście,
-Cóż po tym, kiedy była wychowana w mieście”.
-„Alboż to miasto psuje?” „A któż wątpić może?
-Bogdaj to żonka ze wsi!” „A z miasta?” „Broń Boże!
-Źlem tuszył, skorom moją pierwszy raz obaczył,
-Ale żem to, co postrzegł, na dobre tłumaczył,
-Wdawszy się już, a nie chcąc dla damy ohydy,
-Wiejski Tyrsys, wzdychałem do mojej Filidy.
-Dziwne były jej gesta i misterne wdzięki,
-A nim przyszło do ślubu i dania mi ręki,
-Szliśmy drogą romansów, a czym się uśmiéchał,
-Czym się skarżył, czy milczał, czy mówił, czy wzdychał,
-Widziałem, żem niedobrze udawał aktora,
-Modna Filis gardziła sercem domatora.
-I ja byłbym nią wzgardził; ale punkt honoru,
-A czego mi najbardziej żal, ponęta zbioru,
-Owie wioski, co z mymi graniczą, dziedziczne,
-Te mnie zwiodły, wprawiły w te okowy śliczne.
-Przyszło do intercyzy. Punkt pierwszy: że w mieście
-Jejmość przy doskonałej francuskiej niewieście,
-Co lepiej (bo Francuzka) potrafi ratować,
-Będzie mieszkać, ilekroć trafi się chorować.
-Punkt drugi: chociaż zdrowa czas na wsi przesiedzi,
-Co zima jednak miasto stołeczne odwiedzi.
-Punkt trzeci: będzie miała swój ekwipaż własny.
-Punkt czwarty: dom się najmie wygodny, nieciasny,
-To jest apartamenta paradne dla gości,
-Jeden z tyłu dla męża, z przodu dla jejmości.
-Punkt piąty: a broń Boże! — Zląkłem się. A czego?
-»Trafia się — rzekli krewni — że z zdania wspólnego
-Albo się węzeł przerwie, albo się rozłączy!«
-»Jaki węzeł?« »Małżeński«. Rzekłem: »Ten śmierć kończy«.
-Rozśmieli się z wieśniackiej przytomni prostoty.
-I tak płacąc wolnością niewczesne zaloty,
-Po zwyczajnych obrządkach rzecz poprzedzających
-Jestem wpisany w bractwo braci żałujących.
-Wyjeżdżamy do domu. Jejmość w złych humorach:
-»Czym pojedziem?« »Karetą«. »A nie na resorach?«
-Daliż ja po resory. Szczęściem kasztelanic,
-Co karetę angielską sprowadził z zagranic,
-Zgrał się co do szeląga. Kupiłem. Czas siadać.
-Jejmość słaba. Więc podróż musiemy odkładać.
-Zdrowsza jejmość. Zajeżdża angielska karéta.
-Siada jejmość, a przy niej suczka faworyta.
-Kładą skrzynki, skrzyneczki, woreczki i paczki,
-Te od wódek pachnących, tamte od tabaczki,
-Niosą pudło kornetów, jakiś kosz na fanty;
-W jednej klatce kanarek, co śpiewa kuranty,
-W drugiej sroka, dla ptaków jedzenie w garnuszku,
-Dalej kotka z kocięty i mysz na łańcuszku.
-Chcę siadać, nie masz miejsca; żeby nie zwlec drogi,
-Wziąłem klatkę pod pachę, a suczkę na nogi.
-Wyjeżdżamy szczęśliwie, jejmość siedzi smutna,
-Ja milczę, sroka tylko wrzeszczy rezolutna.
-Przerwała jejmość myśli: »Masz waćpan kucharza?«
-»Mam, moje serce«. »A pfe, koncept z kalendarza,
-Moje serce! Proszę się tych prostactw oduczyć!«
-Zamilkłem. Trudno mówić, a dopieroż mruczyć.
-Więc milczę. Jejmość znowu o kucharza pyta.
-»Mam, mościa dobrodziejko«. »Masz waćpan stangréta?«
-»Wszak nas wiezie«. »To furman. Trzeba od parady
-Mieć inszego. Kucharza dla jakiej sąsiady
-Możesz waćpan ustąpić«. »Dobry«. »Skąd?« »Poddany«.
-»To musi być zapewne nieoszacowany,
-Musi dobrze przypiekać reczuszki, łazanki,
-Do gustu pani wojskiej, panny podstolanki.
-Ustąp go waćpan; przyjmą pana Matyjasza,
-Może go i ksiądz pleban użyć do kiermasza.
-A pasztetnik?« »Umiałci i pasztety robić«.
-»Wierz mi waćpan, jeżeli mamy się sposobić
-Do uczciwego życia, weźże ludzi zgodnych,
-Kucharzy cudzoziemców, pasztetników modnych,
-Trzeba i cukiernika. Serwis zwierściadlany
-Masz waćpan i figurki piękne z porcelany?«
-»Nie mam«. »Jak to być może? Ale już rozumiem
-I lubo jeszcze trybu wiejskiego nie umiem,
-Domyślam się. Na wety zastawiają półki,
-Tam w pięknych piramidach krajanki, gomółki,
-Tatarskie ziele w cukrze, imbier chiński w miodzie,
-Zaś ku większej pociesze razem i wygodzie
-W ładunkach bibułowych kmin kandyzowany,
-A na wierzchu toruński piernik pozłacany.
-Szkoda mówić, to pięknie, wybornie i grzecznie,
-Ale wybacz mi waćpan, że się stawię sprzecznie.
-Jam niegodna tych parad, takiej wspaniałości«.
-Zmilczałem, wolno było żartować jejmości.
-Wjeżdżamy już we wrota, spojźrzała z karety:
-»A pfe, mospanie! parkan, czemu nie sztakiety?«
-Wysiadła, a z nią suczka i kotka, i myszka;
-Odepchnęła starego szafarza Franciszka,
-Łzy mu w oczach stanęły, jam westchnął. W drzwi wchodzi.
-»To nasz ksiądz pleban!« »Kłaniam«. Zmarszczył się dobrodziéj.
-»Gdzie sala?« »Tu jadamy«. »Kto widział tak jadać!
-Mała izba, czterdziestu nie może tu siadać«.
-Aż się wezdrgnął Franciszek, skoro to wyrzekła,
-A klucznica natychmiast ze strachu uciekła.
-Jam został. Idziem dalej. »Tu pokój sypialny«.
-»A pokój do bawienia?« »Tam gdzie i jadalny«.
-»To być nigdy nie może! A gabinet?« »Daléj.
-Ten będzie dla waćpani, a tu będziem spali«.
-»Spali? Proszę, mospanie, do swoich pokojów.
-Ja muszę mieć osobne od spania, od strojów,
-Od książek, od muzyki, od zabaw prywatnych,
-Dla panien pokojowych, dla służebnic płatnych.
-A ogród?« »Są kwatery z bukszpanu, ligustru«.
-»Wyrzucić! Nie potrzeba przydatniego lustru.
-To niemczyzna. Niech będą z cyprysów gaiki,
-Mruczące po kamyczkach gdzieniegdzie strumyki,
-Tu kiosk, a tu meczecik, holenderskie wanny,
-Tu domek pustelnika, tam kościół Dyjanny.
-Wszystko jak od niechcenia, jakby od igraszki,
-Belwederek maleńki, klateczki na ptaszki,
-A tu słowik miłośnie szczebioce do ucha,
-Synogarlica jęczy, a gołąbek grucha,
-A ja sobie rozmyślam pomiędzy cyprysy
-Nad nieszczęściem Pameli albo Heloisy...«
-Uciekłem, jak się jejmość rozpoczęła zżymać,
-Już też więcej nie mogłem tych bajek wytrzymać.
-Uciekłem. Jejmość w rządy. Pełno w domu wrzawy,
-Trzy sztafety w tygodniu poszło do Warszawy;
-W dwa tygodnie już domu i poznać nie można.
-Jejmość w planty obfita, a w dziełach przemożna,
-Z stołowej izby balki wyrzuciwszy stare,
-Dała sufit a na nim Wenery Ofiarę.
-Już alkowa złocona w sypialnym pokoju,
-Gipsem wymarmurzony gabinet od stroju.
-Poszły słojki z apteczki, poszły konfitury,
-A nowym dziełem kunsztu i architektury
-Z półek szafy mahoni, w nich książek bez liku,
-A wszystko po francusku; globus na stoliku,
-Buduar szklni się złotem, pełno porcelany,
-Stoliki marmurowe, zwierściadlane ściany.
-Zgoła przeszedł mój domek warszawskie pałace,
-A ja w kącie nieborak, jak płaczę, tak płaczę.
-To mniejsza, lecz gdy hurmem zjechali się goście,
-Wykwintne kawalery i modne imoście,
-Bal, maszki, trąby, kotły, gromadna muzyka,
-Pan szambelan za zdrowie jejmości wykrzyka,
-Pan adiutant wypija moje stare wino,
-A jejmość, w kącie siedząc z panią starościną,
-Kiedy się ja uwijam jako jaki sługa,
-Coraz na mnie pogląda, śmieje się i mruga.
-Po wieczerzy fajerwerk. Goście patrzą z sali;
-Wpadł szmermel między gumna, stodoła się pali.
-Ja wybiegam, ja gaszę, ratuję i płaczę,
-A tu brzmią coraz głośniej na wiwat trębacze.
-Powracam zmordowany od pogorzeliska,
-Nowe żarty, przymówki, nowe pośmiewiska.
-Siedzą goście, a coraz więcej ich przybywa,
-Przekładam zbytni ekspens, jejmość zapalczywa
-Z swoimi czterma wsiami odzywa się dwornie.
-»I osiem nie wystarczy« — przekładam pokornie.
-»To się wróćmy do miasta«. Zezwoliłem, jedziem;
-Już tu od kilku niedziel zbytkujem i siedziem.
-Już... ale dobrze mi tak, choć frasunek bodzie,
-Cóż mam czynić? Próżny żal, jak mówią, po szkodzie”.
-
-
-
-