X-Git-Url: https://git.mdrn.pl/wolnelektury.git/blobdiff_plain/b04ca1fa4810c0555ace62be67d7593b496d5647..fb52d042ed0aedb15729f4dcf2a8a2538a77243d:/books/lesmian_w_malinowym_chrusniaku.txt diff --git a/books/lesmian_w_malinowym_chrusniaku.txt b/books/lesmian_w_malinowym_chrusniaku.txt new file mode 100644 index 000000000..efa000f54 --- /dev/null +++ b/books/lesmian_w_malinowym_chrusniaku.txt @@ -0,0 +1,287 @@ + +----- +Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl/). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekę Narodową z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów BN. +Ten utwór nie jest chroniony prawem autorskim i znajduje się w domenie publicznej, co oznacza, że możesz go swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać. +Źródło: +----- + +AUTOR: +TYTUŁ: + + + + + + + + +Bolesław Leśmian + +W malinowym chruśniaku + + + + + + + +W malinowym chruśniaku, przed ciekawych wzrokiem +Zapodziani po głowy, przez długie godziny +Zrywaliśmy przybyłe tej nocy maliny. +Palce miałaś na oślep skrwawione ich sokiem. + +Bąk złośnik huczał basem, jakby straszył kwiaty, +Rdzawe guzy na słońcu wygrzewał liść chory, +Złachmaniałych pajęczyn skrzyły się wisiory, +I szedł tyłem na grzbiecie jakiś żuk kosmaty. + +Duszno było od malin, któreś, szepcząc, rwała, +A szept nasz tylko wówczas nacichał w ich woni, +Gdym wargami wygarniał z podanej mi dłoni +Owoce, przepojone wonią twego ciała. + +I stały się maliny narzędziem pieszczoty +Tej pierwszej, tej zdziwionej, która w całym niebie +Nie zna innych upojeń, oprócz samej siebie, +I chce się wciąż powtarzać dla własnej dziwoty. + +I nie wiem, jak się stało, w którym okamgnieniu, +Żeś dotknęła mi wargą spoconego czoła, +Porwałem twoje dłonie — oddałaś w skupieniu, +A chruśniak malinowy trwał wciąż dookoła. + + + +********** + + + +Śledzą nas... Okradają z ścieżek i ustroni, +Z trudem przez nas wykrytych. Gniew nasz w słońcu pała! +Spieszno nam do łez szczęścia, do tchów naszych woni, +Chcemy pieszczot próbować, poznawać swe ciała. + +Więc na przekór przeszkodom źrenicą bezradną +Chłoniemy się nawzajem, niby dwa bezdroża, +A, gdy powiek znużonych kotary opadną, +Czujemy, żeśmy wyszli z uścisków i z łoża. + +Nikt tak nigdy nie patrzał, nie bywał tak blady, +I nikt do dna rozkoszy ciałem tak nie dotarł, +I nie nurzał swych pieszczot bezdomnej gromady +W takim łożu, pod strażą takich czujnych kotar! + + + +********** + + + +Taka cisza w ogrodzie, że się jej nie oprze +Żaden szelest, co chętnie taje w niej i ginie. +Czerwieniata wiewiórka skacze po sośninie, +Żółty motyl się chwieje na złotawym koprze. + +Z własnej woli, ze śpiewnym u celu łoskotem +Z jabłoni na murawę spada jabłko białe, +Łamiąc w drodze kolejno gałęzie spróchniałe, +Co w ślad za nim — spóźnione — opadają potem. + +Chwytasz owoc, zanurzasz w nim zęby na zwiady +I podajesz mym ustom z miłosnym pośpiechem, +A ja gryzę i chłonę twoich zębów ślady, +Zębów, które niezwłocznie odsłaniasz ze śmiechem. + + + +********** + + + +Hasło nasze ma dla nas swe dzieje tajemne: +Lampa, gdy noc już zdąży świat mrokiem owionąć, +Winna zgasnąć w tej szybie, a w tamtej zapłonąć. +Na znak ten oddech tracę. Już schody są ciemne. + +Czekasz z dłonią na klamce i, gdy drzwi otwiera, +Tulę tę dłoń, co jeszcze ma chłód klamki w sobie, +A ty w zamian przyciskasz moje ręce obie +Do serca, które zawsze u drzwi obumiera. + +Wchodzę ciszkiem, jak gdyby krok każdy knuł zbrodnię, +Między sprzęty, co dla mnie są sprzętami czarów. +Sama ścielesz swe łóżko według swych zamiarów, +By szczęściu i pieszczotom było w nim wygodnie. + +I zazwyczaj dopóty milczymy oboje, +Dopóki nie dopełnisz podjętego trudu. +Ileż w dłoniach twych pieczy, miłości i cudu! +Kocham je, kocham za to, że piękne, że twoje. + + + +********** + + + +Zazdrość moja bezsilnie po łożu się miota: +Kto całował twe piersi, jak ja, po kryjomu? +Czy jest wśród twoich pieszczot choć jedna pieszczota, +Której, prócz mnie, nie dałaś nigdy i nikomu? + +Gniewu mego łza twoja wówczas nie ostudzi! +Poniżam dumę ciała i uczuć przepychy, +A ty mi odpowiadasz, żem marny i lichy, +Podobny do tysiąca obrzydłych ci ludzi. + +I wymykasz się naga. W przyległym pokoju +We własnym się po chwili zaprzepaszczasz łkaniu, +I wiem, że na skleconym bezładnie posłaniu +Leżysz, jak topielica na twardym dnie zdroju. + +Biegnę tam. Łkania milkną. Cisza, niby w grobie. +Zwinięta, na kształt węża, z bólu i rozpaczy +Nie dajesz znaku życia — jeno konasz raczej, +Aż znienacka za dłoń mię pociągasz ku sobie. + +Jakże łzami przemokłą, znużoną po walce +Dźwigam z nurtów pościeli w ramiona obłędne! +A nóg twych rozemknione pieszczotami palce +Jakże drogie mym ustom i jakże niezbędne! + + + +********** + + + +Z dłońmi tak splecionymi, jakbyś, klęcząc, spała, +W niedostępne mym oczom wpatrzona widzenie, +Płaczesz przez sen i wstrząsem wylękłego ciała +Błagasz o nagłą pomoc, o rychłe zbawienie. + +Jeszcze płaczu niesytą do piersi cię tulę +A ty goisz się we mnie, niby lgnąca rana, +A ja płacz twój całuję, biodra i kolana +I ramię i zsuniętą z ramienia koszulę. + +Lecz, karmiony ust twoich spłakanym oddechem, +Nie pytam o treść widzeń. Dopiero z porania +Zadaję ciemną nocą tłumione pytania. +Odpowiadasz bezładnie — ja słucham z uśmiechem. + + + +********** + + + +Wyszło z boru ślepawe, zjesieniałe zmrocze, +Spłodzone samo przez się w sennej bezzadumie. +Nieoswojone z niebem patrzy w podobłocze +I węszy świat, którego nie zna, nie rozumie. + +Swym cielskiem kostropatym kąpie się w kałuży, +Co nęci, jak ożywczych jadów pełna misa, +Czołgliwymi mackami krew z kwiatów wysysa +I ciekliną swych mętów po ziemi się smuży. + +Zwierzę, co trwać nie zdoła zbyt długo na świecie, +Bo wszystko wokół tchnieniem zatruwa i gasi, +Lecz, gdy ty białą dłonią głaszczesz je po grzbiecie, +Ono, mrucząc, do stóp twych korzy się i łasi. + + + +********** + + + +Czasami mojej ślepej posłuszny ochocie +Pragnę w tobie mieć czujną na byle skinienie +Sługę, co pieszczotami gasi me pragnienie, +A ty jesteś tak zmyślna i zwinna w pieszczocie! + +Gdy twój warkocz, jak w słońcu wybujałe ziele, +Tchem rozwartych ogrodów mą duszę owionie, +Głowę twą, niby puchar, ujmuję w swe dłonie +I wargami w ślad dreszczu prowadzę po ciele. + +I raduję się, śledząc tę wargę, jak zmierza +Do mej piersi kosmatej, widnej w niedomroczu, +W której marzę pierś w lesie ryczącego zwierza +I staram się, gdy pieścisz, nie tracić go z oczu. + + + +********** + + + +Ty pierwej mgły dosięgasz, ja za tobą w ślady +Zdążam, by się w tym samym zaprzepaścić lesie, +I, tropiąc twoją bladość, sam się staję blady, +I, zdybawszy twój bezkres, sam ginę w bezkresie. + +A potem wzieram w oczy, by zgadnąć, czy dość ci +Omdlenia, co się nogom udziela, jak szczęście, +I twe dłonie, jak w pąki, mnę w zdrobniałe pięście, +By się w nich docałować twych chrząstek i kości. + +A one wypukleją na dłoni przegibie, +Niby pestki owoców, zróżowionych znojem, +I nieśmiałym do ust mych garną się wyrojem, +Zatajone w swej ciepłej od pieszczot siedzibie. + +Ich dotyk budzi wzruszeń zaniedbanych krocie, +A ty, tuląc je w warg mych rozrzewnioną ciszę, +Dziecinniejesz w uścisku, malejesz w pieszczocie, +Chwila — a już cię do snu z lat dawnych kołyszę. + + + +********** + + + +Zazdrośnicy daremnie chcą pochlebić pierwsi +Czarom, skrytym w twym ciele z moją o nich wiedzą! +Oczy, co się rzęsami nie tknęły twych piersi, +Czyliż pustym domysłem te czary wyśledzą? + +Kto w chwili pocałunków nie zagrzał swej dłoni +Na twych bioder nawrzałej żądzą przegięcinie, +Nie potrafi określić upojeń tej woni, +Co z ciebie, jako z róży, snem potartej, płynie. + +Kto ustami w nóg twoich nie wdumał się dreszcze, +Nigdy dość nie wysłowi twych oczu omdlenia, +A choćby je dzień cały badał bez wytchnienia, +Nie wypatrzy z nich tego, co ja z nich wypieszczę! + + + +********** + + + +Zmienionaż po rozłące? O, nie, niezmieniona! +Lecz jakiś kwiat z twych włosów zbiegł do stóp ołtarzy, +A, choć brak tego zbiega nie skalał twej twarzy, +Serce me w tajemnicy przed twym sercem kona... + +Dusza twoja śmie marzyć, że, w gwiezdne zamiecie +Wdumana, będzie trwała raz jeszcze i jeszcze, — +Lecz ciało? Któż pomyśli o nim we wszechświecie, +Prócz mnie, co tak w nie wierzę i kocham i pieszczę? + +I gdy ty, szepcząc słowa, w ust zrodzone znoju, +Dajesz pieszczotom ujście w tym szepcie, co pała, +Ja, zamilkły wargami u piersi twych zdroju, +Modlę się o twojego nieśmiertelność ciała. + + + + + +