X-Git-Url: https://git.mdrn.pl/wolnelektury.git/blobdiff_plain/246f9be0865013c50893bdb55d41b3015a89b87e..88a1cd8bdc3da0baf43aa8c3f4f6095af5282348:/books/krasicki_satyry1_zlosc_ukryta_i_jawna.txt diff --git a/books/krasicki_satyry1_zlosc_ukryta_i_jawna.txt b/books/krasicki_satyry1_zlosc_ukryta_i_jawna.txt deleted file mode 100644 index 9f99985ea..000000000 --- a/books/krasicki_satyry1_zlosc_ukryta_i_jawna.txt +++ /dev/null @@ -1,169 +0,0 @@ - ------ -Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl/). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekę Narodową z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów BN. -Ten utwór nie jest chroniony prawem autorskim i znajduje się w domenie publicznej, co oznacza, że możesz go swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać. -Źródło: ------ - -AUTOR: -TYTUŁ: - - - - - - -Ignacy Krasicki - -Satyry, Część pierwsza - -Złość ukryta i jawna - - - - - - - -Łatwiej nie łgać poetom, ministrom nie zwodzić, -Łatwiej głupiego przeprzeć, wodę z ogniem zgodzić -Niż zrachować filuty: ciżba, wojsko spore. -Skąd zacząć? Spośród tłumu na hazard wybiorę. -Wojciech jadem zaprawny, co go wewnątrz mieści, -Zdradnie wita, pozdrawia, całuje i pieści, -W oczy ściska, w bok patrzy, a gdy łudzi wdzięcznie, -Cieszy się wewnątrz zdrajca, że oszukał zręcznie. -Czyni źle, bo gust w samej upatruje złości. -Zdradza, byleby zdradził, a ten zysk chytrości -Stawia mu z cudzych trosków wdzięczne widowiska. -Najmilszy jego napój łza, którą wyciska. -Co słowo — sztuka zdradna, co krok — podstęp nowy; -Zdrajca czynmi, gestami, milczeniem i słowy. -Na kogo tylko wspojźrzy, stawia zaraz sidła, -A gdy się coraz wzmaga złość jego obrzydła, -Jak pająk, co snuł z siebie, rozpostarłszy sieci, -Czuwa wśród pasm zawiłych, rychło w nie kto wleci. -Uśmiech jego nieprawy zmyka się po twarzy, -W oczach skra zajadłości błyszczy się i żarzy: -Spuszcza je na blask cnoty, a zjadle pokorny, -Sili się swej niecnocie kształt nadać pozorny. -Próżna praca. Sama się złość z czasem odkrywa. -Spada maszka, a zdrajca, co pod nią przebywa, -Tym jeszcze wszeteczniejszy, im dłużej był tajny. -Ten, co ma umysł zwrotny, a język przedajny, -Idzie za nim Konstanty, szczęśliwy, że wygrał, -A co w pierwszych początkach żartował i igrał, -Czyniąc jak od niechcenia, gdy sztucznie się czaił, -Tak kunszt zdradnych podstępów dowcipnie utaił, -Iż ten, co oszukany, nie wie, jak wpadł w pęta; -Wpadł jednak, a fortelnie sztuka przedsięwzięta -Tego, co ją dokazał, uczyniła sławnym. -A poczciwość? Ten przymiot służył czasom dawnym; -A kto wie, czy i służył? Każdy wiek miał łotrów, -A co my teraz mamy i Pawłów, i Piotrów. -Miał Rzym swoje Werresy, swoje Katyliny, -Był ten czas, kiedy Kato, z poczciwych jedyny, -Silił się przeciw zdrajcom sam i padł w odporze. -Nie w tak dzikim już teraz jest cnota humorze, -Umie ona, gdy trzeba, zyskowi dogadzać: -Człowiek grzeczno-poczciwy, kiedy kraść i zdradzać -Nakaże okoliczność, zdradzi i okradnie, -Ale zdradzi przystojnie i zedrze przykładnie, -Ale wdzięcznie oszuka, kształtnie przysposobi, -Ochrzci cnotą szkaradę i złość przyozdobi, -A choć zraża sumnienie, niebo straszy gromem, -Śmieje się, zdradza, kradnie — i jest galantomem. -Więc poczciwych aż nadto. Paweł trzech mszów słuchał, -Zmówił cztery różańce, na gromnice dmuchał, -Wpisał się w wszystkie bractwa, dwie godziny klęczał, -Krzywił się, szeptał, mrugał i wzdychał, i jęczał, -A pieniądze dał w lichwę. Święte są pacierze, -Zdatne bractwa, lecz temu, co daje, nie bierze. -Syp fundusze, a kradnij, Bóg ofiarą wzgardzi. -Tacy byli, mniemaną pobożnością hardzi, -Owi faryzeusze i wyschli, i smutni, -A w łakomstwie niesyci, w dumie absolutni, -Mściwi, krnąbrni, łakomi, nieludzcy, oszczerce. -Próżne, Pawle, ofiary, gdzie skażone serce: -Krzyw się, mrugaj, bij czołem, klęcz, szeptaj i dmuchaj, -Zmów różańców bez liku, bez liku mszów słuchaj, -Jeśliś zdrajca, obłudnik, darmo kunsztu szukasz, -Możesz ludzi omamić, Boga nie oszukasz. -Brzydzi się niecnotliwym Jędrzej hipokrytą, -A natychmiast zbyt szczery, nie już złością skrytą, -Ale jawnym wzgorszeniem zaraża i truje, -Pyszny mnóstwem szkarady, hańbą tryumfuje. -Zrzucił szacowną cnoty i wstydu zaporę, -A widząc skutki jadu i łatwe, i spore, -Stał się mistrzem bezbożnych. Ma uczniów bez liku. -Leżą grzecznych bluźnierców dzieła na stoliku; -Gotowalniane mędrcy, tajemnic badacze, -Przewodniki złudzonych, wieków poprawiacze, -Co w zuchwałych zapędach chcąc rzeczy dociekać, -Śmieją prawdzie uwłoczyć i na jawność szczekać; -Czcze światła, dymy znikłe... Lecz z widoków sprośnych -Zwróćmy oczy. Już nadto tych scen zbyt żałosnych. -Dumny Jan pokrewieństwem i Litwy, i Polski, -Że go uczcił Niesiecki, Paprocki, Okolski, -Rozumie, iż za zmową ugodną i wspólną -Wszystkim cierpieć należy, jemu szaleć wolno. -Rozumie, iż gdy tytuł zaczyna od „jaśnie”, -Przy tym blasku i rozum, i cnota przygaśnie; -Nadstawia się i gardzi. Mikołaj bogaty, -Choć go jaśnie wielmożne nie czczą antenaty, -Śmieje się z oświeconych, co złotem nie świecą. -To u niego zacności i szczęścia skarbnicą, -To rozum, to nauka, w tym się wszystko mieści: -Szóstak groszy dwanaście, a złoty trzydzieści. -Jakże zebrał? Dość, że ma; czy ukradł, czy zdradził. -Mikołaj pan, choć filut, bo skarby zgromadził, -Bo posiada po panach folwarki i włości; -Jak zechce, przyjdzie i do jaśnie wielmożności. -Woli być mości panem, a z sum pożyczonych -Brać lichwę od dłużników jaśnie oświeconych. -Dumą wewnątrz nadęci, zbytkiem podupadli, -Nie wstydzą się ci żebrać u tych, co je skradli; -Oszukani, klną na dal, a łaszą się z bliska, -Śmieje się pan Mikołaj, a majętność zyska. -Za jedną, która poszła, w rok idzie i druga, -Aż ów lichwiarz pokorny, uniżony sługa, -Większy pan niż jegomość, którego wielmożni; -Tak lecą w zdradne sidła młodzi, nieostrożni. -Omamiony nieprawym polorem i gustem, -Piotr, co zaczął być stratnym, jest teraz oszustem. -Gdy nie ma wsi na zastaw, dopieroż pieniędzy, -Chcąc uniknąć i głodu, i zimna, i nędzy, -Istotną dolegliwość gdy, jak może, tai, -Wiąże się z towarzyszmi, podchlebia i rai, -Czatuje, jak by ze wsi domatora dostać, -A uprzejmego biorąc przyjaciela postać, -Zaczyna rządy w domu, częstuje i sprasza, -Dobry gust gospodarza wielbi i ogłasza, -W spółce jest do wszystkiego, choć pieniędzy nie ma, -I poty w więzach tego, co usidlił, trzyma, -Aż go sobie we wszystkim uczyni podobnym. -Więc ten, co niegdyś oczy pasł gustem ozdobnym, -Wraca do domu zdarty, smutny, po kryjomu, -Albo i nie powraca nie miawszy już domu. -Próżno więc, jak to mówią, po szkodzie korzysta. -Franciszek, przedtem pieniacz, teraz alchimista, -Dmucha coraz na węgle, przy piecyku siedzi, -Zagęszcza i rozwilża, przerzadza i cedzi. -Pełne proszków chimicznych szafy i stoliki, -Wszędzie torty, retorty, banie, alembiki. -Już postrzegł w ogniu gwiazdę, a kto gwiazdę zoczy -Albo głowę Meduzy, albo ogon smoczy, -Już ten wygrał. Winszuję, ale nie zazdroszczę. -To mniejsza, że Franciszek o złoto się troszcze; -Niech dmucha, a nie kradnie. Choćby złoto zrobił, -Swoje stracił, na swoim niechby i zarobił. -Nie złoto szczęście czyni, o bracia, nie złoto! -Grunt wszystkiego poczciwość, pobożność i z cnotą. -Padnie taka budowla, gdzie grunt nie jest stały. -Chcemy nasz stan, stan kraju, ustanowić trwały, -Odmieńmy obyczaje, a jąwszy się pracy, -Niech będą dobrzy, będą szczęśliwi Polacy. - - - -