Updated books in repository.
[wolnelektury.git] / books / mickiewicz_ballady_i_romanse_switez.txt
1
2 -----
3 Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl/). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekę Narodową z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów BN.
4 Ten utwór nie jest chroniony prawem autorskim i znajduje się w domenie publicznej, co oznacza, że możesz go swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać.
5 Źródło:
6 -----
7
8 AUTOR: 
9 TYTUŁ: 
10
11
12
13
14
15 Adam Mickiewicz
16
17 Ballady i romanse
18
19 Świteź
20
21 Do Michała Wereszczaki
22
23
24
25 Ktokolwiek będziesz w Nowogródzkiej stronie,w źródle nie ma wcięcia akapitowego
26 Do Płużyn ciemnego boru
27 Wjechawszy, pomnij zatrzymać twe konie,
28 By się przypatrzyć jezioru.
29
30 Świteź tam jasne rozprzestrzenia łona,
31 W wielkiego kształcie obwodu,
32 Gęstą po bokach puszczą oczerniona,
33 A gładka jak szyba lodu.
34
35 Jeżeli nocną przybliżysz się dobą
36 I zwrócisz ku wodom lice:
37 Gwiazdy nad tobą i gwiazdy pod tobą
38 I dwa obaczysz księżyce.
39
40 Niepewny, czyli szklanna spod twej stopy
41 Pod niebo idzie równina,
42 Czyli też niebo swoje szklanne stropy
43 Aż do nóg twoich ugina;
44
45 Gdy oko brzegów przeciwnych nie sięga,
46 Dna nie odróżnia od szczytu:
47 Zdajesz się wisieć w środku niebokręga,
48 W jakiejś otchłani błękitu.
49
50 Tak w noc, pogodna jeśli służy pora,
51 Wzrok się przyjemnie ułudzi...
52 Lecz, żeby w nocy jechać do jeziora,
53 Trzeba być najśmielszym z ludzi.
54
55 Bo jakie szatan wyprawia tam harce!
56 Jakie się larwy szamocą!
57 Drżę cały, kiedy bają o tém starce,
58 I strach wspominać przed nocą.
59
60 Nieraz śród wody gwar jakoby w mieście,
61 Ogień i dym bucha gęsty,
62 I zgiełk walczących i wrzaski niewieście
63 I dzwonów gwałt i zbrój chrzęsty.
64
65 Nagle dym spada, hałas się uśmierza,
66 Na brzegach tylko szum jodły,
67 W wodach gadanie cichego pacierza,
68 I dziewic żałośne modły.
69
70 Co to ma znaczyć? różni różnie plotą:
71 Cóż, kiedy nie był nikt na dnie;
72 Biegają wieści pomiędzy prostotą,
73 Lecz któż z nich prawdę odgadnie?
74
75 Pan na Płużynach, którego pradziady
76 Były Świtezi dziedzice,
77 Z dawna przemyślał i zasięgał rady,
78 Jak te zbadać tajemnice.
79
80 Kazał przybory w bliskiem robić mieście,
81 I wielkie sypał wydatki:
82 Związano niewód, głęboki stóp dwieście,
83 Budują czółny i statki.
84
85 Ja ostrzegałem: że w tak wielkiem dziele
86 Dobrze, kto z Bogiem poczyna;
87 Dano więc na mszę w niejednym kościele,
88 I ksiądz przyjechał z Cyryna.
89
90 Stanął na brzegu, ubrał się w ornaty,
91 Przeżegnał, pracę pokropił;
92 Pan daje hasło: odbijają baty,
93 Niewód się z szumem zatopił.
94
95 Topi się, pławki na dół z sobą spycha,
96 Tak przepaść wody głęboka;
97 Prężą się liny, niewód idzie z cicha,
98 Pewnie nie złowią ni oka.
99
100 Na brzeg oboje wyjęto już skrzydło,
101 Ciągną ostatek więcierzy:
102 Powiemże jakie złowiono straszydło?
103 Choć powiem, nikt nie uwierzy.
104
105 Powiem jednakże. Nie straszydło wcale,
106 Żywa kobieta w niewodzie,
107 Twarz miała jasną, usta jak korale,
108 Włos biały skąpany w wodzie.
109
110 Do brzegu dąży. A gdy jedni z trwogi
111 Na miejscu stanęli głazem,
112 Drudzy zwracają ku ucieczce nogi,
113 Łagodnym rzecze wyrazem:
114
115 „Młodzieńcy! wiecie, że tutaj bezkarnie
116 Dotąd nikt statku nie spuści:
117 Każdego śmiałka jezioro zagarnie
118 Do nieprzebrnionych czeluści.
119
120 I ty, zuchwały, i twoja gromada
121 Wraz byście poszli w głębinie:
122 Lecz, że to kraj był twojego pradziada,
123 Że w tobie nasza krew płynie;
124
125 Choć godna kary jest ciekawość pusta,
126 Lecz, żeście z Bogiem poczęli,
127 Bóg wam przez moje opowiada usta,
128 Dzieje tej cudnej topieli.
129
130 Na miejscach, które dziś piaskiem zaniosło,
131 Gdzie car i trzcina zarasta,
132 Po których teraz wasze biega wiosło,
133 Stał okrąg pięknego miasta.
134
135 Świteź, i w sławne orężem ramiona
136 I w kraśne twarze bogata,
137 Niegdyś od książąt Tuhanów rządzona,
138 Kwitnęła przez długie lata.
139
140 Nie ćmił widoku ten ostęp ponury:
141 Przez żyzne wskroś okolice
142 Widać stąd było Nowogródzkie mury,
143 Litwy naówczas stolicę.
144
145 Raz niespodzianie obiegł tam Mendoga
146 Potężnem wojskiem car z Rusi;
147 Na całą Litwę wielka padła trwoga,
148 Że Mendog poddać się musi.
149
150 Nim ściągnął wojsko z odległej granicy,
151 Do ojca mego napisze:
152 — »Tuhanie! w tobie obrona stolicy,
153 Śpiesz, zwołaj twe towarzysze«. —
154
155 Skoro przeczytał Tuhan list książęcy
156 I wydał rozkaz do wojny,
157 Stanęło zaraz mężów pięć tysięcy,
158 A każdy konny i zbrojny.
159
160 Uderzą w trąby, rusza młódź, już w bramie
161 Błyska Tuhana proporzec,
162 Lecz Tuhan stanie i ręce załamie,
163 I znowu jedzie na dworzec.
164
165 I mówi do mnie: — »Jaż własnych mieszkańców
166 Dla obcej zgubię odsieczy?
167 Wszak wiesz, że Świteź nie ma innych szańców,
168 Prócz naszych piersi i mieczy.
169
170 Jeśli rozdzielę szczupłe wojsko moje,
171 Krewnemu nie dam obrony;
172 A jeśli wszyscy pociągniem na boje,
173 Jak będą córy i żony?«
174
175 — Ojcze, odpowiem, lękasz się niewcześnie,
176 Idź, kędy sława cię woła,
177 Bóg nas obroni: dziś nad miastem we śnie,
178 Widziałam jego anioła.
179
180 Okrążył Świteź miecza błyskawicą,
181 I nakrył złotemi pióry,
182 I rzekł mi: póki męże za granicą,
183 Ja bronię żony i córy. —
184
185 Usłuchał Tuhan, i za wojskiem goni;
186 Lecz gdy noc spada ponura,
187 Słychać gwar z dala, szczęk i tętent koni,
188 I zewsząd straszny wrzask: ura!
189
190 Zagrzmią tarany, padły bram ostatki,
191 Zewsząd pocisków grad leci,
192 Biegą na dworzec starce, nędzne matki,
193 Dziewice i drobne dzieci.
194
195 »Gwałtu! wołają, zamykajcie bramę,
196 Tuż, tuż, za nami Ruś wali.
197 Ach! zgińmy lepiej, zabijmy się same,
198 Śmierć nas od hańby ocali«.
199
200 Natychmiast wściekłość bierze miejsce strachu;
201 Miecą bogactwa na stosy,
202 Przynoszą żagwie i płomień do gmachu,
203 I krzyczą strasznemi głosy:
204
205 »Przeklęty będzie, kto się nie dobije!«
206 Broniłam, lecz próżny opór:
207 Klęczą, na progach wyciągają szyje,
208 A drugie przynoszą topór.
209
210 Gotowa zbrodnia... Czyli wezwać hordy
211 I podłe przyjąć kajdany,
212 Czy bezbożnemi wytępić się mordy?...
213 Panie, zawołam, nad pany:
214
215 Jeśli nie możem ujść nieprzyjaciela,
216 O śmierć błagamy u Ciebie,
217 Niechaj nas lepiej Twój piorun wystrzela,
218 Lub żywych ziemia pogrzebie!
219
220 Wtem, jakaś białość nagle mnie otoczy,
221 Dzień zda się spędzać noc ciemną:
222 Spuszczam ku ziemi przerażone oczy...
223 Już ziemi nie ma pode mną!...
224
225 Takeśmy uszły zhańbienia i rzezi.
226 Widzisz to ziele dokoła,
227 To są małżonki i córki Świtezi,
228 Które Bóg przemienił w zioła.
229
230 Białawem kwieciem, jak białe motylki,
231 Unoszą się nad topielą;
232 List ich zielony, jak jodłowe szpilki,
233 Kiedy je śniegi pobielą.
234
235 Za życia cnoty niewinnej obrazy,
236 Jej barwę mają po zgonie,
237 W ukryciu żyją i nie cierpią skazy,
238 Śmiertelne nie tkną ich dłonie.
239
240 Doświadczył tego car i ruska zgraja,
241 Gdy piękne ujrzawszy kwiecie,
242 Ten rwie i szyszak stalony umaja,
243 Ten wianki na skronie plecie:
244
245 Kto tylko ściągnął do głębini ramie,
246 Tak straszna jest kwiatów władza,
247 Że go natychmiast choroba wyłamie,
248 I śmierć gwałtowna ugadza.
249
250 Choć czas te dzieje wymazał z pamięci,
251 Pozostał sam odgłos kary,
252 Dotąd w swych baśniach prostota go święci,
253 I kwiaty nazywa Cary”. —
254
255 To mówiąc, pani z wolna się oddala,
256 Topią się statki i sieci,
257 Szum słychać w puszczy, poburzona fala
258 Z łoskotem na brzegi leci.
259
260 Jezioro do dna pękło na kształt rowu,
261 Lecz próżno za nią wzrok goni,
262 Wpadła i falą nakryła się znowu,
263 I więcej nie słychać o niéj.
264
265